12.04.2010 14:32
Jazda w deszczu - pamiętny 31 marca 2010 r.
Trudno zachować chronologię bo trasa o której piszę została zaliczona jeszcze przed zamkami ale cóż, wpiszę moje wspomnienia tutaj w razie zapaści pamięci będą zachowane.
Trasa wyglądała tak :
Czyli nic strasznego jakieś 294 km i to jeszcze z przerwą w Gorzowie. Wyjazd ze Słubic około 17.00 nieco pochmurnie ale bez dramatu. Niestety już po 5 minutach zaczęło padać najpierw niezbyt mocno ale z systematycznie się nasilało. Do Gorzowa wjechałem około 17tej i czułem już że mam mokrą chustę z której zacieka mi pod kurtkę, na plecy - choć reszta wodoodporności została zachowana. Zatem nie jest źle. Na marginesie podziękowania dla motocyklisty, który na światłach udzielił mi wskazówek dotyczących adresu w Gorzowie. Znalazłem, załatwiłem sprawnie sprawę i ruszyłem w dalszą drogę.
Gorzów - Piła. Ruszyłem około 18 niestety już w sążnistej ulewie ale bohatersko odmówiłem noclegu w końcu należy zdobywać doświadczenia w różnych warunkach .Przynajmniej takie było założenie i uzasadnienie decyzji o jeździe w ulewnym deszczu. Zatem jadę i odkrywam .
Pierwsze odkrycie to - letnie skórzane rękawiczki kiepsko spisują się w deszczu i przy temperaturze około 3oC. W zasadzie nawet bardzo kiepsko ale nie będę tragizował bo musiałbym dosadnie określić siebie - posiadacza rękawiczek zimowych , ciepłych , itd. - których oczywiście nie zabrałem ze sobą. Zatem wiem, że nawet super strój nie będzie się sprawował jeśli go ze sobą nie zabiorę. W trakcie tych jęków nad zgrabiałymi z zimna dłońmi, chusta zdążyła już tak nasiąknąć wodą, że po plecach i brzuchu spływały mi drobne strumyczki i kierowały się .. no mniejsza , wiemy wszyscy gdzie grawitacja je zaprowadziła. Nie to jednak było moim zmartwieniem. Moim podstawowym problemem było to że nic nie widziałem. Noc i światła pojazdów z naprzeciwka plus deszcz oznaczały praktycznie wyeliminowanie widoczności . Starałem się obserwować prawą stronę i kilka metrów jezdni przed sobą, przecierając szybkę mokrymi rękawicami - co miało raczej mierne rezultaty. Jednak walczyłem z droga dalej. Spadała mi tylko prędkość tak ze 110 do 90, później już 80 ciu. Gdzieś tak po 80 km stwierdziłem - nie dam rady . Jest zimno, nic nie widzę, jestem cały mokry i w każdym z butów ma 2L wody. Termin wodoszczelność - w odniesieniu do kurtki i spodni może był zgodny z prawdą ale tylko przez jakieś 50km. Później, woda zupełnie zgodnie ze swoją naturą znalazła sobie trasy dostępu do mojego skostniałego już w temperaturze 30C ciała i poczynała sobie coraz odważniej. Przesiąkła nawet z mokrych dłoni pod rękawy - na szczęście tylko do łokci. Zatem jakieś 20 km przed Piłą miałem już poważny kryzys - i to ni był ten wieku średniego. Przeklinałem w myślach swój głupi pomysł i kombinowałem jak znajdę nocleg. Będąc wciąż w strachu - bo z uwagi na chłód, wodę i widoczność prędkość spadła mi od 70 km/h i zaczęły mnie wyprzedzać samochody. Jednak jakimś cudem dojechałem do Piły - niestety trasę około 110 km pokonałem w jakieś 2,5 godziny . Ale byłem żywy !
Tyle że na światłach kiedy zmieniałem pozycję moich skostniałych na podnóżkach kończyn zauważyłem, że wodoodporne buty zebrały wewnątrz już po 3,5 l wody każdy. W powiązaniu z resztą wody jaką czułem na sobie - oznaczało to tylko jedno - za żadne skarby świata nie wyschnę do rana!
Zatem - jadę dalej do Bydgoszczy. Nocleg zastąpię ciepłą herbatą na stacji i chwilą odpoczynku oraz ogrzania. Dojechałem nawet do stacji benzynowej na wylocie do Bydgoszczy. Zsiadłem z motocykla - sukces! Poszedłem do toalety - wciąż ubrany i w kasku i tam... No cóż szczerze to tam spojrzałem na siebie w lustrze gdy otwierałem szczękę kasku i zobaczyłem - ociekającego wodą - dosłownie osobnika, z podkrążonymi oczyma, bladego - owiniętego mokrą kurtką, kominiarką itd. Zamiast jednak wzruszyć się jego losem - ograniczyłem się do konkluzji : „Pier...lę nie rozpinam tego mokrego cholerstwa, jak nie wytrzymam do Bydgoszczy to zsikam się w spodnie - i tak jest mokro i nie piję żadnej herbaty bo nie wyjmę portfela z wewnętrznej kieszeni. Kierując się więc tymi rozważaniami zawróciłem na pięcie i wymaszerowałem ze stacji. Siadłem na motocykl i ruszyłem w stronę Bydgoszczy.
Tyle że trasa Piła Bydgoszcz to znacznie bardziej uczęszczany kierunek. Natłok pojazdów z przeciwka spowodował, że ich światła w połączeniu z deszczem zupełnie mnie oślepiły a stopnień zmarznięcia nie pozwalał na przecieranie szybki tym skostniałym o zimna i wody elementem na mojej dłoni. Wówczas - to cenne doświadczenie - przypomniało mi się że czytałem na forum wypowiedź jednego z uczestników dotyczącą jazdy w deszczu - był to LEHOOM (Nick jego będę miał długo w życzliwej pamięci) - otóż w ulewnym deszczu pomaga i tu uwaga (naprawdę sądziłem że to żart) PODNIESIENIE SZYBKI. W depresji podniosłem szybkę i - oczywiście zimne krople cholernie mi dokuczały ale odzyskałem widoczność drogi. Rewelacja!
Po kolejnych 30 km byłem już mnie entuzjastycznie nastawiony do widoczności bo pysk mi zmarzł, woda nasączyła lekko wyściółkę kasku i choć nie wydawało mi się to możliwe skostniałem tak że byłem w stanie tylko siedzieć na moto. Aby jednak nie zasypiać na ostatnich 50 km trasy (prędkość w międzyczasie spadla mi do jakichś 40-50 k/h) na jednym z odcinków wsiadł mi „na plecy" VW Golf. No i by było zabawniej oczywiście wpadłem w poślizg. Gdy poczułem jak rzuca mi tyłem jedyną moją reakcją była myśl - jakże odkrywcza i wzniosła „O KU..WA". Dalej wszystko zrobiłem koncertowo źle . Wystawiłem lewą nogę żeby się podeprzeć - co nic nie dało, bo jechałem w koleinach wypełnionych wodą i noga po prostu ślizgała się po niej (przynajmniej jej nie złamałem) , zamiast poluzować kierownicę trzymałem ją kurczowo bo byłem zmarznięty na kość i praktycznie do niej przyspawany no i co jest w sprawie oczywiste ścisnąłem klamkę hamulca - oczywiście przedniego - czy deptałem tez nożny nie wiem bo miałem wstęp do cholernego zawału serca i pamiętałem tylko że zaraz rozjedzie mnie cud niemieckiej techniki. (tak właściwie to wówczas był dla mnie tylko dwoma snopami świateł).
Jednak dramatu nie będzie. Moto się samo wyprostowało i już. Gleby nie zaliczyłem i nie wiem ani dlaczego wpadłem w poślizg przy 50km/h ani dlaczego wyszedłem z niego cało. Zatem asekuracyjnie dziękuję w tym miejscu inżynierom hondy ,
Dzięki temu przeżyciu moja prędkość spadła do jakichś 30-40 km/h i już około 22.30 byłem na miejscu.
A tu: z zimna szczękały mi zęby, zsiadałem z moto jakieś 5 min. byłem w stanie tylko wygrzebać się z tych mokrych szmat i cerat i zrzucić je na stertę w łazience. Odkryłem, że jestem nie tylko mokry ale też zapiaszczony.
Jednak podsumowując mimo dramatycznego czasu - jakieś 6,5 h, koszmarnego zimna i zwykłego strachu muszę stwierdzić, że: NIGDY SIĘ TAK DOBRZE NIE CZUŁEM ! Rewelacja a humor dopisuje mi do dzisiaj .
Komentarze : 10
No. Wpis super ; ) Trzymałeś w napięciu, udało Ci się : ) Zapraszam do mnie, wczoraj dodałem wpis o deszczu xd LwG
No wpis , pierwsza klasa !! Pogratulować takiego przejazdu ..
Świetny wpis :). Kiedys podobnie, jak ty, rowniez wpadlem na "inteligentny pomysl", wykorzystalem skuterek 50'tke do tras po 150 km. Często w nocy, w zimnie i w ulewie.
V-max -pominmy temat ;)
Wrażenia bezcenne! Ulga, gdy dojechało się zmarznietym, przemknietym i obolalym, ale całym -również trwało pozostawała w pamięci!
Doświadczenie zostało. Teraz wykorzystuje je na bandziorku.
To się nazywa pasja ! Super wpisy na blogu pozdrawiam !
Beebas -musiało się nazbierać :)
Ataman -dzięki zapamiętam człowiek uczy się powoli
Na taką pogodę proponuję jednorazowe rękawiczki ze stacji benzynowej pod motocyklowe.Uczucie średnio komfortowe ale ciepło trzymają.
Fajnie, że znowu "nadajesz" na Riderblogu :-)
uwielbiam twoje wpisy ;d rewelacja oby wiecej takich przezyc ktore beda potem cieszyc :)
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Nauka jazdy (3)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (22)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)